od kilku dni jesteśmy w Polsce.
Azjatyckie sny przegrały z cenzurą w Chinach; Nowym Rokiem w Hongkongu i radością z powrotu.
Dziekujemy wszystkim, ktorzy towarzyszyli nam przez ostatnie 7 miesiecy.
Dziekujemy za glosowanie w konkursie na blog roku; uwazamy, ze 14 miejsce to wielki sukces.
Mam nadzieje, ze wielu z Was, zainspirowanych naszą przygodą, odważy się załozyc plecak i ruszyc w swiat.
my napewno wrocimy; z nowym blogiem oczywiscie!
do zobaczenia!
aaa zapomnialbym:
wiele osob szukalo ze mna kontaktu:
oto mail: talaga.jasiek@gmail.com
piątek, 11 lutego 2011
wtorek, 1 lutego 2011
dzien II - wtedy na biezaco pisane :-)
Intensywnie w Pekinie.
Poranek spędziliśmy na dworcu kolejowym: dalej dramat: nie ma biletów do Guangzhou. Sprawa robi się już powoli nie wesoła. Postanowiliśmy być na dworcu o 24, gdyż bilety na 29 stycznia są dostępne w sprzedaży od 20 od godz. 00:01. W całym kraju mam wrażenie wszyscy polują właśnie na ten pociąg o mistycznym numerze T99A.
Dla poprawy humoru szybkie jiaozi na śniadanie. Później kilka godzin w Zakazanym Mieście, Zwiedzanie Chin zimą ma wielką zaletę: nie istnieje pojęcie Wielkiej Żółtej Rzeki szturmującej każdy zabytek i co chwilę proszącej o pozowanie do zdjęcia. Dlatego też we względnej ciszy i spokoju mogliśmy się zatopić w labirynt uliczek, dachów, budynków i smoków. Chińskość w najlepszym wydaniu; bez grama tandety.
Następnie spacer przez Plac Bramy Niebiańskiego Spokoju, słynny Tiananmen. Dalej wnoszenie kwiatów jest przestępstwem. Intrygujące jak długo jeszcze ludzie tutaj będą próbować negować wydarzenia '89. Sam plac, chociaż jest olbrzymi, wcale nie sprawia takiego wrażenia. Wielka bryła mauzoleum Mao przeszkadza w pełnym odbiorze placu.
Qianmen Dajie to perełka. Jednak nie można powiedzieć, że starego Pekinu, jak próbują wmawiać lokalni przewodnicy. Podczas mojej wizyty w 2007r. jeździły po niej buldożery, tak, aby wszystko postawić na nowo. By mogło zachwycić turystów ściągniętych Igrzyskami.
Popołudnie spędziliśmy w okolicach Świątyni Nieba, mojego ulubionego punktu w Pekinie. Brak tłumów spowodał również brak latawców - do tej pory w mojej wyobraźnie nieodłącznego punktu panoramy parku. Dziś jednak było zimno, wietrznie i bezchmurnie. Raj dla turystów, którzy nie lubią być w tłumie. A kolory świątyni w słońcu nadal zapierają dech w piersiach i zmuszają właściciela do podnoszenia swojej szczęki z zimnej posadzki.
Wieczorem przemieściliśmy się do wioski olimpijskiej. Mariola nie była zafascynowana stadionem, lecz podświetlenie, atmosfera, sąsiednie budynki, znicz oraz aquarium i na niej zrobiły wrażenie. Nic dziwnego - Igrzyska w Pekinie wszystkim zapadły w pamięć jako zoorganizowane z największą pompą.
Już za chwilę trzeba próbować kupić bilety.
Trzymajcie kciuki
Poranek spędziliśmy na dworcu kolejowym: dalej dramat: nie ma biletów do Guangzhou. Sprawa robi się już powoli nie wesoła. Postanowiliśmy być na dworcu o 24, gdyż bilety na 29 stycznia są dostępne w sprzedaży od 20 od godz. 00:01. W całym kraju mam wrażenie wszyscy polują właśnie na ten pociąg o mistycznym numerze T99A.
Dla poprawy humoru szybkie jiaozi na śniadanie. Później kilka godzin w Zakazanym Mieście, Zwiedzanie Chin zimą ma wielką zaletę: nie istnieje pojęcie Wielkiej Żółtej Rzeki szturmującej każdy zabytek i co chwilę proszącej o pozowanie do zdjęcia. Dlatego też we względnej ciszy i spokoju mogliśmy się zatopić w labirynt uliczek, dachów, budynków i smoków. Chińskość w najlepszym wydaniu; bez grama tandety.
Następnie spacer przez Plac Bramy Niebiańskiego Spokoju, słynny Tiananmen. Dalej wnoszenie kwiatów jest przestępstwem. Intrygujące jak długo jeszcze ludzie tutaj będą próbować negować wydarzenia '89. Sam plac, chociaż jest olbrzymi, wcale nie sprawia takiego wrażenia. Wielka bryła mauzoleum Mao przeszkadza w pełnym odbiorze placu.
Qianmen Dajie to perełka. Jednak nie można powiedzieć, że starego Pekinu, jak próbują wmawiać lokalni przewodnicy. Podczas mojej wizyty w 2007r. jeździły po niej buldożery, tak, aby wszystko postawić na nowo. By mogło zachwycić turystów ściągniętych Igrzyskami.
Popołudnie spędziliśmy w okolicach Świątyni Nieba, mojego ulubionego punktu w Pekinie. Brak tłumów spowodał również brak latawców - do tej pory w mojej wyobraźnie nieodłącznego punktu panoramy parku. Dziś jednak było zimno, wietrznie i bezchmurnie. Raj dla turystów, którzy nie lubią być w tłumie. A kolory świątyni w słońcu nadal zapierają dech w piersiach i zmuszają właściciela do podnoszenia swojej szczęki z zimnej posadzki.
Wieczorem przemieściliśmy się do wioski olimpijskiej. Mariola nie była zafascynowana stadionem, lecz podświetlenie, atmosfera, sąsiednie budynki, znicz oraz aquarium i na niej zrobiły wrażenie. Nic dziwnego - Igrzyska w Pekinie wszystkim zapadły w pamięć jako zoorganizowane z największą pompą.
Już za chwilę trzeba próbować kupić bilety.
Trzymajcie kciuki
z zaległości - Pekin dzień I
Pierwszy dzień chiński w 2011.
Źródłem wszelkiej odzieżowej tandety w Pekinie jest centrum handlowe niedaleko ogrodu zoologicznego. Aby wybrać coś dla siebie z tych ton zalegających tam szmat trzeba poświęcić sporo czasu oraz jeszcze więcej cierpliwości.
Niesposób też nie wykorzystać sytuacji: skoro już jesteśmy przy zoo, a tam mają pandy...
i wiele innych dziwnych zwierząt...
to trzeba było tam wejść.
Szybko jednak obudziła się we mnie przewodnicka dusza. Nie można przesiedzieć pierwszego dla Marioli dnia w Chinach w zoo. Zatem kolejny nasz punkt to świątynia lamajska: Yonghegong.
Zmęczenie podróżą i chłodem oraz głód zmusiły nas jednak do wcześniejszego powrotu do mieszkania naszych gospodarzy.
Spróbowaliśmy też kupić bilety na dalszą część podróży. Do Qingdao udało się kupić tylko bilety stojące. Do Szanghaju mamy takie jak chcieliśmy. Do Guangzhou NIE MA MIEJSC. Ach ten chiński nowy rok: dlaczego wszyscy w tym czasie jeżdzą?
Źródłem wszelkiej odzieżowej tandety w Pekinie jest centrum handlowe niedaleko ogrodu zoologicznego. Aby wybrać coś dla siebie z tych ton zalegających tam szmat trzeba poświęcić sporo czasu oraz jeszcze więcej cierpliwości.
Niesposób też nie wykorzystać sytuacji: skoro już jesteśmy przy zoo, a tam mają pandy...
i wiele innych dziwnych zwierząt...
to trzeba było tam wejść.
Szybko jednak obudziła się we mnie przewodnicka dusza. Nie można przesiedzieć pierwszego dla Marioli dnia w Chinach w zoo. Zatem kolejny nasz punkt to świątynia lamajska: Yonghegong.
Zmęczenie podróżą i chłodem oraz głód zmusiły nas jednak do wcześniejszego powrotu do mieszkania naszych gospodarzy.
Spróbowaliśmy też kupić bilety na dalszą część podróży. Do Qingdao udało się kupić tylko bilety stojące. Do Szanghaju mamy takie jak chcieliśmy. Do Guangzhou NIE MA MIEJSC. Ach ten chiński nowy rok: dlaczego wszyscy w tym czasie jeżdzą?
Subskrybuj:
Posty (Atom)