Punkt pierwszy: kultowa i słynna na cały kraj ulica Malioboro. I pierwsze rozczarowanie, bo to zwykła ulica; pełna ludzi, sklepów i słynnego „Hello Mister”, niezależnie od tego, jaką płeć dany Mister reprezentuje. Tłoczno od identycznych batikowych „handmade'ów” na każdej wystawie, głośno od naganiaczy, powietrze ciężkie od mieszanki zapachów ludzi, restauracji i ubrań. Z wielką radością przywitałem więc punkt drugi.
Punkt drugi: pałac sułtana Yogyikarty – Kraton. I rozczarowanie numer dwa, bo zamiast pałacu opływającego złotem coś co przypomina dworzec kolejowy w Czechowicach – Dziedzicach (kto nie widział, niech pojedzie zobaczyć) otoczony chałupami z drewna, iście wyjętymi spod białostocki Starosielc (kto nie wie co to Starosielce niech koniecznie pojedzie zobaczyć!).
Punkt trzeci: fabryka batiku. Rewelacja, jeśli kogoś bawią obrazy z wosku. Mnie bawiły. Przez chwilę. Didem jednak wykazała zainteresowanie parokrotnie przekraczające moje własne, jak i moją granicę cierpliwości.
Punkt czwarty: pałac na wodzie. Miły akcent na zakończenie dnia. Dla ludzi spoza rodziny obecnego sułtana surowo wzbroniona.
Niewiele więc z mitu Yogyi w naszych oczach zostało, chociaż przyznać trzeba, że miasteczko ma miłą atmosferę. Do Krakowa jednak jej daleko. Bo Kraków, to może być tylko jeden.
strażnik na Malioboro
budynek Bank Indonesia
przykład batikowego obrazu
Mariola w pałacu...
dworzec w Czechowicach vel sala koronacyjna
My w pałacu na wodzie - basen sułtański.
Brama pałacu na wodzie.
basen główny
"pozycja na japończyka" w Pałacu na wodzie
Didem wśród maskozabawek
Jasiek, nie wiem jak Mariola, ale Ty chyba od nadmiaru podróży robisz się przesadnie wybredny. Więcej entuzjazmu! Ale i tak pozdrawiam;)
OdpowiedzUsuńentuzjazmu mi nie brakuje :P
OdpowiedzUsuńuwazam jedynie, ze nie ma sensu reklamowac czegos co na reklame zasluguje srednio. atmosfera miasta jest ok. zabytki leza. bardziej sie w indonezji podoba przyroda niz miasta. i nic z tym nie zrobie...