poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Sinobuch

Chcieliśmy wszystkich uspokoić, Chociaż prawdą jest, że na Sumatrze wybuchł wulkan, w dodatku taki, który wszyscy uważali za wygasły, to jednak Sumatra jest spora i lawa do domu nam się nie wlewa. Sądzę, że słynny eyjafjallajokull był bliżej krakowa, niż Sinobuch Bandar Lampungu.

Nasz wulkan, czyli ten tuż pod nosem nazywa się Krakatau.

wkrótce kilka zdjęć z życia codziennego w Bandarze.

Mariola dziś kupiła słowniki, więc naukę języka czas zacząć...

pojawiły się fotki z erupcji:
http://turystyka.wp.pl/gid,11236402,title,kolejna-erupcja-wulkanu-,galeria_zdjecie.html

piątek, 27 sierpnia 2010

Po krótkiej przerwie...

Na wstępie chciałbym przeprosić za przerwę, która nastąpiła w aktualizacjach bloga. Przyczyn było kilka, a między najważniejszymi: Ramadan, brak dostępu do sieci i urządzanie swojego „gniazdka”. A właściwie „gniazdek”, bo nie ma możliwości by mężczyzna mieszkał z kobietą przed ślubem. Mieszkamy zatem w tym samym budynku, w odległości jakiś 50 metrów.

Na lotnisku w Dżakarcie odebrali nas pracownicy Ministerstwa. Dali po 50$, wsadzili w auto do hotelu i życzyli powodzenia. Hotel okazał się też niczego sobie. Niestety rano powrót na lotnisko i lot do Bandar Lampungu. Na lot czekaliśmy prawie 4h, bo podwózka była z hotelu jedna, a nasz lot najpóźniej; za to najkrótszy. Lecieliśmy 27 minut. Z koordynatorem, podejrzewam, że często się będzie pojawiał na tym blogu – na imię ma Dedi, udaliśmy do miejsca gdzie mamy spędzić to półrocze.

Mój pokój: łóżko z pościelą Juventus – la vecchia signora, szafka śmierdząca lakierem i coś na kształt biurka, ale tak wielkie, że laptop się nie zmieści. W pokoju jest również łazienka: toaleta a la „Orzeł z Wisły” i prysznic. No i zapomniałbym o najważniejszym: mam duże okno! No może średnie, ale to i tak luksów.

Marioli pokój nr 1 okazał się taką norą, że przejdźmy od razu do opisu pokoju nr 2. Obecny pokój jest z przeznaczenia dwuosobowy, co sprawia, że nie dość, że jest duży to jeszcze wszystkiego ma dwa.

Nazajutrz pojechaliśmy z naszą gospodynią do centrum handlowego (!! tak !! tak !!) na lekkie zakupy, mające podnieść standard ze „spartan”, na „ujotowski akademik”. Ponieważ różnica między standardami niewielka, to i zakupy nie były wielkie: wiatrak, czajnik, przedłużacz,etc..



Na Universitas Lampung, w skrócie UNILA, trwa tydzień orientacyjny. Poznajemy ludzi, budynki, władze uczelni i całą masę studentów.



Zajęcia ruszają 1 września. Więc za chwilkę kończą się nam wymarzone wakacje.

wtorek, 17 sierpnia 2010

czary mary... Bangladesz :D

Gdy zakładałem ten blog, nie wiedziałem jak będzie wyglądać nasza trasa. Owszem, miałem jakieś ogólne pomysły i plany, zwłaszcza na najbliższe tygodnie, jednak w podróży nigdy niczego nie można być pewnym. I tak właśnie wczoraj, tuż po tym jak zajęliśmy miejsca w samolocie do Kuala Lumpur, okazało się, że lecimy do... stolicy Bangladeszu, oddalonej o 20 minut od Kalkuty, Dhaki. Przyczyną zmiany trasy była awaria samolotu, który miał zabrać ok. 150 pasażerów z Dhaki do KL. Wszystko to miało skutkować około godzinnym opóźnieniem.
Nie było by w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie reakcja pasażerów. Było nas ok 40 osób. Paru panów powiedziało, że nie poleci do Dhaki, bo to strata czasu i w ogóle Bangladeszu nie uznają. Całe zamieszanie trwało jakąś godzinę. Wtedy, na prośbę i za przyzwoleniem Marioli, włączyłem się do sporu pacyfikując kilka osób. Jednak biały, duży i krzyczący robi wrażenie. 2 panów wysiadło, reszta stwierdziła, że jednak może lecieć. Całe zamieszanie opóźniło wylot o ponad 2 godziny... a akcja załadunkowa w Dhace trwała naprawdę 40 minut. Nie zrozumiem ludzi...

Swoją postawą jednak zjednaliśmy sobie obsługę. Dostaliśmy darmowe picie i jedzonko. I w ogóle było miło, rozmownie i bardzo przyjemnie.

Teraz jesteśmy w Kuala Lumpur. Mimo zrobionej rezerwacji, nie było dla nas pokoju w hostelu. Dopiero po użyciu wielu głośnych argumentów coś się udało załatwić...

Dziś niewiele zwiedziliśmy, skupiając się na Chinatown, czyli najbliższej okolicy hostelu. Jutro od rana intensywniej, a na początek symbol Malezji – bliźniacze Petronas Towers!

Poniżej: „zwiedzamy Dhakę”





niedziela, 15 sierpnia 2010

Happy Indian Independence Day! - zdjęcia











mocny akcent na pozegnanie

Dzień intensywnego zwiedzania za nami.
Współczesna Kalkuta jest w znacznej części dziedziczką czasów swej kolonialnej świetności. Musiała pięknie wyglądać pod koniec epoki wiktoriańskiej. Teraz wiele z urokliwych zakątków straszy odpadającym tynkiem i zwisającymi bezwładnie okiennicami. Wszystko to otoczone i przeplatane niewyobrażalnymi, nawet jak na warunki indyjskie, slumsami.

Imponujące wrażenie robi natomiast Victoria Memorial Hall, gargantuicznych rozmiarów budynek otoczony pięknym, niegdyś, parkiem.







Następnym przystankiem była katedra św. Pawła – miejsce działalności Matki Teresy



Dla wyrównania ilości elementów zachodnich, kolejny punkt to świątynia groźnej bogini, dla przyjemności pożerającej mężczyzn, Kali. Sprytni Hindusi, aby uniknąć niechybnej śmierci karmią ją codziennie ofiarą z kozy, a żeby się jej menu nie znudziło co roku dokładają woła. Kult Kali w ogóle nam się podoba: najpierw trochę mięsa, później kąpiel w basenie i rzucanie kwiatami w głowy tych, co stoją bliżej pomnika. Niestety zdjęcia w środku nie są dozwolone. Podobnie jak buty...



Później spacer po centrum:







jutro transfer do Malezji;
do usłyszenia z Kuala Lumpur!

sobota, 14 sierpnia 2010

Azja w miniaturze

Bodhgaya to miejsce niezwykłe. Uznawana przez wszystkie odmiany buddyzmu za święte i godne czci, gdyż to tutaj, bezsprzecznie Budda doznał iluminacji, a następnie przez kilka tygodni medytował. Nie dziwi więc fakt, że można tu znaleźć świątynie reprezentujące cały buddyjski świat. Sprawia to dość komiczne wrażenie; takiego małego parku rozrywki – Azja w miniaturze. Charakterystyczne dla tajskich świątyń dachy stoją tuż obok pomnika z Bangladeszu. Wystarczy przejść kilkanaście metrów dalej i już jesteśmy w murach klasztoru tybetańskiego. Jak wiadomo, z Tybetu rzut beretem do Chin, więc i świątynia buddyzmu chińskiego tuż obok. Kawałek dalej pagoda, następnie świątynia lamajska i guest house dla pielgrzymów. Kawał świata do zobaczenia w 2 godziny...

Najważniejszą jednak jest świątynia z czasów Aśoki, usytuowana dokładnie w miejscu iluminacji. Tutaj też jest drzewo Bodhi – symbol dla wszystkich kroczących ku nirvanie. Poniżej kilka fotek:























Można dyplomatycznie przyznać, że wojna z mrówkami zakończyła się remisem. Jednak bitwę z komarami w Bodhgayi przegraliśmy sromotnie. Łącznie jakieś 200:4... Zdjęć nie zamieścimy, gdyż są zdecydowanie zbyt brutalne....



Po całej nocy w pociągu dotarliśmy do Kalkuty, a właściwie Kolkaty. Była to nasza ostatnia podróż tym środkiem lokomocji i muszę przyznać, że pociągi w Indiach do punktualnych nie należą. Na każdym odcinku zanotowaliśmy przynajmniej godzinne opóźnienie. Hitem jednak jest podróż Oli i Magdy z Varanasi do Delhi – z 12h planowych, spędziły w pociągu ponad 20...



Po znalezieniu hotelu poszliśmy na śniadanie. Dziś dominuje styl europejski: grillowane kanapki, omlet i Coka Cola. Obiad też był „biały”: pizza! I chociaż z indyjskim zielonym chilli to i tak pizza :-). Następnie wizyta w cukierni i jesteśmy w siódmym niebie...



Jutro zwiedzamy miasto, a w poniedziałek transfer na lotnisko i lot do Kuala Lumpur, jeśli jeszcze istnieje :P. Oznacza to, że 3 tygodnie podróży prawie za nami... szybko minęło.



Życie to musi być podróż...

czwartek, 12 sierpnia 2010

Bodhgaya

dojechaliśmy do przedostatniego punktu na indyjskim odcinku trasy. Przed nami jeszcze Kalkuta, a później już Malezja. Strasznie szybko mija podróż... Szkoda, bo z każdym dniem coraz bardziej fascynuje mnie ten kraj.

Bodhgaya to najświętsze miejsce światowego buddyzmu. Tutaj, rzekomo, Budda doznał oświecenia. Nic więc dziwnego, że nie brakuje tutaj wszelakich świątyń i morza pielgrzymów. Nadaje to tej małej mieścinie specjalnego klimatu.

Zwiedzanie jutro.

pozdrawiamy serdecznie,

mariol i jasiek.

ps
dzis zjadłem potrawę kupioną na dworcu. Pan nałożył mi na papierowy talerz dużo ryżu. Nałożyl go... rękoma. następnie polał zupą cebulową z soczewicą. mniam. Cena ok. 70 groszy...

jeszcze żyję, ale nie wiem jak zareaguje na to mój żoładek...

wtorek, 10 sierpnia 2010

O Gangesie i bitwie, którą musieliśmy stoczyć, by móc nadal walczyć w wojnie...

Waranasi, święte miasto Śiwy, to cel pielgrzymek wyznawców hinduizmu. Każdy z nich powinien przynajmniej raz w życiu, zupełnie jak muzułmanie do Mekki, przybyć tutaj i zanurzyć się w świętej rzece – Gangesie. O Gangesie można usłyszeć niestworzone historie; raz, że pływają w nim nie całkowicie spalone zwłoki; później, że fekaliów w nim więcej niż wody; następnie, że całe miasto ma Ganges w kranach. Wszystko co łączy te bajania, to zapach.

Jesteśmy już tutaj 4 dzień i dla mnie rzeka, jak rzeka. Mniej śmierdzi niż Wisła podczas ostatniej powodzi w Krakowie. Wczoraj, czyli w poniedziałek – dzień Śiwy, chcieliśmy popłynąć o wschodzie słońca zobaczyć kąpiących się wyznawców. Mimo, że grzecznie i entuzjastycznie wstaliśmy o 4:15, to okazało się, że „police banned” pływanie tego dnia. Nie do końca zrozumiałem, czy ta Police to banned coś, czy też do Waranasi przybyło The Police band, tak czy siak z pływania nici. Pojechaliśmy więc tylko, dodam: po południu, zobaczyć pielgrzymów. Dziś jednak popłynąć się udało (czytaj: kolejna pobudka o 4:13), więc o to kilka fotek z obu dni:






















Po powrocie, co oczywiste, rzuciliśmy się na nasze twarde łoże spać. A to błąd bo wróg nie śpi. Kiedy my figlowaliśmy z Morfeuszem, nasze bagaże zostały znienacka zaatakowane! Wróg miał zdecydowanie przewagę liczebną. Nasze brudne ciuchy zasmakowały... mrówkom! Nie obyło się bez ofiar – my straciliśmy trochę bielizny, mrówki trochę towarzyszy broni. Bitwę wygraliśmy, jednak świadomi jesteśmy, że we wrogim obozie właśnie odbywa się przegrupowanie i obmyślanie kolejnego ataku. Nie poddamy się! Póki co ochoczo ruszamy... prać! I przygotowywać morderczy plan eksterminacji plugastwa... A dopóki piłka w grze, nigdy nic nie wiadomo....

sobota, 7 sierpnia 2010

uzupełnienie i Varanasi

jestesmy w varanasi, miescie gdzie rzadzi Ganges. Tutaj tez mialo miejsce ostatnie spotkanie z dziewczynami - znaczy sie ostatnie indyjskie :-) Kolejne - dopiero jakarta, lub jesli wiesci sie potwierdza to nawet nie tam...

ponizej kilka zdjec z Orchy i Khajuraho, w tym kilka nieprzyzoitych, więc jesli nie masz 18 lat to nie ogladaj...