wtorek, 28 grudnia 2010

Sumba i problemy z nternetem

zyjemy.
Jestesmy wlasnie na Sumbie. Oprocz pol ryzowych, koni, bawalow, grobowcow i niesamowitej ceremonii pogrzebowej to niewiele wiecej tutaj jest.

Internet jest tak wolny, ze nawet nie podejme proby zaladowania zdjec.

W II dzien swiat opuscilismy Gili i po 13h dostalismy sie do Denpansar, gdzie goscili nas dobrodzeje z Polski. Nastepnego ranka samolot na Sumbe: samolot z taaaakimi wielkimi smiglami, lotnisko docelowe jakby drozka polna. Folklor pelna geba. Pozniej przejazd do Waikabubaku, gdzie jestesmy teraz. Po znalezieniu hotelu otrzymalismy rewelacyjna wiadomosc: JEST POGRZEB! a ze to najwieksza atrakcja tej wyspy to natychmiast ruszylismy. Zabijanie bawolow jednak troszke nas przeroslo...

Jutro przejedziemy na drugi koniec wyspy, aby porozgladac sie za promem na Flores...

środa, 22 grudnia 2010

Gili, czyli raj...

Jeśli wygrasz kiedyś wycieczkę w dowolne miejsce świata mam pewną sugestię. Wybierz jedną z wysp Gili. Mają kilka wad:
jest tutaj dużo białych,
jest drożej, acz niekoniecznie,
czasami chmury nie pojawiają się przez kilka tygodni,
jeżdżące konie zostawiają po sobie aromatyczne ślady,
występują komary.
Zalety nad powierzchnią wody wyglądają natomiast tak:

































A jak wygląda pod powierzchnią mam nadzieję, że uda mi się pokazać już wkrótce. Dziś np pływaliśmy sobie z żółwiem na rafie, gdzie kolorów jest więcej niż tęcza.

wtorek, 21 grudnia 2010

piątek, 17 grudnia 2010

Bromo, czyli dymi, wieje i pada

Siedzimy właśnie nad Bromo, które uroczo dymi, zasłaniając cały spektakularny widok. Ale wiatr wieje nam w oczy od samego początku tego wyjazdu.



Podróż po Sumatrze nigdy nie może trwać normalnie. Aby uniknąć takiej porażki jak ostatnio wybraliśmy opcję aż o dolara droższą – jechać trawelką, czyli autem zabierającym kilka osób na trasie Bandar Lampung – przystań promowa. Plan zakładał wyjazd o 7:30, około 9 (w sytuacji naprawionej drogi) lub 12 (gdyby jednak nie) bycie już na promie, najpóźniej o 15 wyjazd w stronę Bandungu,gdzie czekała na nas Nina, przyjazd tam ok 20.
Plan jednak nie uwzględniał, że to nadal Indonezja. Wprawdzie udało nam się wsiąść do trawelki o 7; jednak przez kolejne 2h kierowca obwoził nas na pożegnanie po całym mieście, zbierając dalszych pasażerów. Droga okazała się nienaprawiona, lecz przynajmniej otwarta. Prom stanął na wysokości zadania. Autobus do Niny wzięliśmy przed 14, by.... dojechać po 22. taaada!
Bandung to indonezyjska stolica zakupów. Nie mogliśmy więc oprzeć się pokusie. A o 17:00 wsiedliśmy do pociągu na drugą stronę wyspy, do drugiego największego miasta Indonezji, Surabai. Pociąg oczywiście był spóźniony, ale na trasie, która planowo trwa 13h, jechaliśmy 15. I zdążyliśmy na pociąg do oddalonego o 2h jazdy Probolingo – bazy wypadowej w stronę Bromo.

Po przyjeździe zastaliśmy taki oto widok:



Popołudnie więc spędziliśmy na penetracji okolic krateru, które tylko formalnie są zamknięte... Pustka wokół robi niesamowite wrażenie. Do tego góra nazwana przez nas Babką Wielkanocną (święta jej się chyba pomyliły) oraz dymiąca dziura...























Ratując resztki swoich nadziei ruszyliśmy w środku nocy na wschód słońca na taras widokowy, lecz niestety gęsta mgła miała ten sam pomysł co my...



Teraz siedzimy pijąc herbatkę w knajpie w widokiem na wulkan. Zaczęło padać...