poniedziałek, 6 grudnia 2010

Islamski Sylwester, czyli o indonezyjskim poczuciu czasu



Jutro islamski nowy rok. Kolejna biba i wszystko zamknięte.
Więc sobie sprytnie wykombinowałem, że jak jutro Nowy Rok to dzisiaj... SYLWESTER!
Z myślą tą ochoczo napisałem to swoich tutaj znajomych jakie mają plany, że chętnie się podłączymy, no bo przecież jak Nowy Rok bez żadnej biby... Zaskoczeni odpowiedzieli, że nie słyszeli o New Years Eve Party, ale jak się upieram to możemy pójść wielką grupą na jakieś karaoke. Może nie jest to dzika zabawa w na Polach Elizejskich, ale i tak brzmiało nieźle.

Allah jednak postanowił inaczej. Zesłał plagę. W postaci deszczu. Życie w kraju, w którym pora deszczowa trwa 5 miesięcy, zamiera, gdy na niebie pojawiają się ciemne chmury. Cukierkowi panowie nie mogą wyjść z domu bo pada. Mógłbym uznać, że przemokną im buty... ale przecież japonki z natury są dość przelewowe. UFFF... Wyjście więc "przełożone", prawdopodobnie na porę suchą, bo przecież w deszczowej ryzyko deszczu się zwiększa...



Z powyższą sekwencją zdarzeń wiąże się jeszcze bezpośrednio fakt, że spotkanie zaplanowane na 19 zostało odwołane o 18:43, gdy my już zdążyliśmy przemoknąć.

To prowadzi nas prosto do kolejnego zagadnienia, a mianowicie INDONEZYJSKIEGO POCZUCIA CZASU. Pojęcie to istnieje tylko w rozmowach cudzoziemców, którzy permanentnie narzekają na jego brak u tubylców. Niechaj zobrazują to przykłady:

1. Miejsce: Przed budynkiem rektoratu; Cel: Umówiony Uniwersytecki wyjazd. Zbiórka godz. 8.
Ja i Mariola przybywamy o 7.55 i jesteśmy pierwsi. O 8:20 jest już cała międzynarodowa grupa; o 9:03 pojawia się przedstawiciel uniwersytetu; Auto podjeżdża 9:12. Ostatni pracownik uniwersytetu pojawia się 9:31; gdy mam ochotę go zabić uśmiecha się szeroko i mówi... "Indonezja".

2. Miejsce: Budynek rektoratu; godziny pracy 8:00 - 16:30 z przerwą na lunch i modlitwę. Przychodzimy o 10:45; w naszym dziekanacie pusto: pytamy innych pracowników czy nie wiedzą, gdzie są wszyscy. odpowiedź: jeszcze nie przyjechali. pewnie będą po lunchu.

3. Miejsce: Basen Uniwersytecki. Godz: ok 11. Pływamy sobie grzecznie, a tu nagle "Hello Jan and Miss Mariola". Myślę sobie, kto nas dopadł; któż? Koordynator. Godziny pracy 8:00 - 16:30.

4. Miejsce: Szpital. Ja siedzę w gabinecie z lekarzem, nagle wchodzi jakiś pan, zdziwiony patrzy, że siedzi cudzoziemiec. Pyta lekarza po indonezyjsku, czy ja mówię w tym języku. Lekarz odpowiada, że nie. Bo przecież jestem biały. Pan odpowiada, że to dobrze, że ma przerwę i że może poszliby na obiad. Lekarz odpowiada, że nie bo ja czekam, a na zewnątrz czeka masa pacjentów. Mężczyzna wzrusza ramionami i pyta w czym problem. Z łaskawości ja jestem obsłużony do końca. Słyszę jak lekarz mówi do czekających pacjentów, że ma pilne wezwanie na blok operacyjny...

5. Miejsce: na trasie między Bandar Lampungiem, a przystanią promową. Godzina około 5:30. Wielki korek na drodze. Kilka tygodni wcześniej z powodu trzęsienia ziemi zrobiło się wielkie osuwisko i główną drogą nie mogą jeździć autobusy i ciężarówki. Stoimy więc w wielkim korku, bo objazd zakorkowany. Cała podróż powinna zając ok 2.5h. Stoimy godzinę i ani drgnie. Wszyscy spokojnie siedzą. Pytam więc, czy wiedzą dlaczego stoimy. Wiedzą: wypadek, ciężarówka się przewróciła. Korek ma jakieś 10 km. Pytam, czy wiedzą jak to długo może potrwać. "Panie, ściągają dźwig z Jakarty. Będzie tu za jakieś 10h. Za 15h może pojedziemy. Albo jutro." Wróciliśmy więc na terminal. I po 3h byliśmy u celu....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz