czwartek, 2 września 2010

Ramadanowe szaleństwo.

Zanim przyjechałem do Indonezji, wiedziałem, że to kraj muzułmański. Wcale mnie to nie przerażało, bo nie podzielam stereotypów antyislamskiego zaścianka.

Mam jednak parę "ale".

Po pierwsze: rozumiem, że trzeba się modlić. Świetnie. Podziwiam ludzi zaangażowanych religijnie. Tylko, czy zaangażowanie jednych musi oznaczać dla mnie pobudkę codziennie przed 5 raną? I czy wieczorna, na szczęście tylko ramadanowa, nauka musi być słyszalna przez 3 godziny w każdej części mojego mieszkanka?

Po drugie: rozumiem, że nie można jeść kiedy jest słonko na niebie. Ale czemu patrzą na mnie krzywo, kiedy kupuję sobie wodę w południe?

Po trzecie: po 4 dniach "zajęć organizacyjnych", na których nie byłem ani razu, dowiedzieliśmy się, że mamy 20 dni wolnego z okazji końca ramadanu. Nas to tam jeszcze niewiele obchodzi, po prostu pojedziemy sobie na wakacje na Jawę. Ale są tutaj osoby, które przyleciały ponad miesiąc temu, bo informacja była, że na początku sierpnia mają być zajęcia... A tak w rzeczywistości będzie to ok 20 września.

Po czwarte: z okazji świąt pod koniec ramadanu cały kraj rusza w podróż. Podobno nasz pomysł ze zwiedzaniem Jawy jest głupi, bo cały kraj jeździ. Pospolitym ruszeniem zdobywane są nie tylko kurorty, ale i przedmieścia wsi pośrodku niczego. Ceny lotów - kosmos. Więc jedziemy autobusem - planowo 22h....

Do kitu jest z tym Ramadanem, tyle Wam powiem...

Wyjazd jutro o 14. Nie wiem czy będzie na trasie dostęp do Internetu, bo jak powiedział Kamil - donoszą go tutaj wiadrami, a że nóżki mają krótkie to idzie wolno i w małych porcjach...

Do zobaczenia zatem za jakiś czas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz