wtorek, 30 listopada 2010

Ręka ognia, czyli jak budzę wulkany.

Odkąd przyjechaliśmy do Indonezji miały miejsce 3 erupcje wulkaniczne.
Na dzień dobry, 7 września, obudził się Sinabung. Niby nic takiego, bo daleko. Ale widzieliśmy mniej więcej 10 dni temu i jest już spokojny, lecz zwykł wyglądać tak:



Później pojechaliśmy sobie w okolice Merapi, który po kilkunastu dniach wyglądał tak:



Następnie zamarzyło mi się zobaczyć Anak Krakatau, to się wziął i wkurzył. Swoją drogą to lepiej utrzymać tak jak teraz, niż bawić się tak w 1883r.. Niekoniecznie chcę, aby fajerwerki spod mojego domku widać i słychać było na Madagaskarze, który, zdaje się być dość daleko mimo wszystko.



Nie powinno więc dziwić, że gdy chcemy odwiedzić jedną z największych atrakcji Indonezji, to wygląda ona zamiast tak:



to wygląda tak:



Według wieczornych wiadomości 19 wulkanów w chwili obecnej osiągnęło poziom żółty, w tym 8 czerwony, na skali zagrożenia erupcją. 5 z 19 jest w regionach, które chcemy z Mariolą odwiedzić, a przyznać muszę, że planów nie lubię zmieniać.

Czy ktokolwiek ma wątpliwości, że ta nagła aktywność to po prostu czysta złośliwość? Albo to ja, ręka Boga, rozpalam te wyspy do czerwoności...

5 komentarzy:

  1. Nie mam żadnych wątpliwości, że to złośliwość! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ja bym na waszym miejscu zmieniła plan i to na taki, że jutro lądujecie w Warszawie:P

    OdpowiedzUsuń
  3. LOL.
    do minus 20 chwilowo nie tęsknie. spotkajmy się we Francji :P

    OdpowiedzUsuń
  4. No nie wiem jak Wy, ale ja już od dawna mam zaprosznie:P

    Wcale nie jest minus 20!

    OdpowiedzUsuń